Gdzie prawda jest pogrzebana …

Kilka lat temu uczestniczyłam w konferencji, gdzie przedstawiane były propozycje zmian w Kodeksie Postępowania Karnego, zmierzające do usprawnienia i przyspieszenia procesów sądowych. Jednym z najważniejszych postulatów było wprowadzenie pełnej kontradyktoryjności, co wiązało się z odejściem od zasady prawdy materialnej na rzecz tzw. prawdy sądowej. Rozwiązanie takie wydawało się jednym z leków na całe zło przewlekłych postępowań, z którym wciąż boryka się wymiar sprawiedliwości w Polsce.

Lata minęły, a niektóre ówczesne postulaty zdaje się, że wkrótce zostaną spełnione, ponieważ Sejm uchwalił radykalną reformę Kodeksu Postępowania Karnego. Jej twórcy przyznają, że będzie to rewolucja, która wymusi zmiany w sposobie myślenia i działania głównych uczestników procesu karnego – sędziów, prokuratorów, obrońców i policji. Proces karny ma stać się prawie w pełni kontradyktoryjny, jak w niemal już przysłowiowych amerykańskich filmach, gdzie strony będą przekonywać sąd do swoich racji, a sędzia jako najwyższy arbiter będzie decydować, gdzie leży prawda.
Z wiekiem każdy nabiera doświadczenia, czasem pod jego wpływem dostrzega błędy i słabości swojego poprzedniego rozumowania, lub nawet zmienia poglądy. Takiego wrażenia obecnie doświadczam, prowadząc prawie w pełni kontradyktoryjne procesy karne w Kosowie. Z pewnością nie wszystkie kosowskie rozwiązania są podobne do tych wprowadzanych w Polsce, niemniej praca tutaj daje pewne wyobrażenie, z czym zmierzy się polski wymiar sprawiedliwości po wprowadzeniu zaaplikowanej rewolucji. Wbrew temu, co myślałam wcześniej, pełna kontradyktoryjność nie wydaje mi się już najbardziej słusznym rozwiązaniem.

Niewątpliwym plusem procesu kontradyktoryjnego jest bez porównania większa niż w procesie inkwizycyjnym aktywność stron – prokuratora i obrońcy. Rozprawa jest zdecydowanie bardziej „interaktywna”, bo to na stronach spoczywa ciężar prowadzenia postępowania dowodowego. Na początku procesu prokurator i obrońca przedstawiają swoje wersje zdarzeń i dowody na ich poparcie. Postępowanie dowodowe co do zasady w całości prowadzi się przed sądem, a dowodzi się tylko tego, co jest sporne. Przesłuchania świadków często trwają godzinami, bo każda strona, zadając pytania, realizuje swoją niekiedy zaskakującą strategię procesową. Przesłuchanie świadka zaczyna strona, która go zaproponowała, potem dostaje się on w krzyżowy ogień pytań strony przeciwnej dążącej do podważenia jego wiarygodności, po czym pytania zadaje ponownie strona zgłaszająca świadka, aby wyjaśnić ewentualne wątpliwości. Dopiero po wyczerpaniu pytań (a czasem też świadka) przez strony, może przesłuchać go sąd, jeżeli wciąż widzi potrzebę doprecyzowania jego zeznań. Przyznaję, że na ten moment często czekam z niecierpliwością, bo dopiero wtedy jestem w stanie przesłuchać świadka na wszystkie te okoliczności, które uważam za istotne dla oceny zasadności oskarżenia (utrwalone nawyki z procesu inkwizycyjnego…). Co ciekawe, amerykańscy sędziowie, z którymi mam przyjemność pracować, początkowo w ogóle wykluczali zadawanie pytań świadkom, bo tak przyjęto w wielu stanach USA z uwagi na sprzeczność takiego rozwiązania z rygorystycznie pojmowaną zasadą bezstronności sądu. Dopiero wskazanie przepisu wyraźnie umożliwiającego takie działanie sadu, przekonało ich do udziału w przesłuchaniu.

Walka w trakcie procesu pomiędzy stronami dotyczy oczywiście nie tylko świadków. Intensywne spory toczą się niemal o wszystko, w tym w szczególności o dowody, a ich przedmiotem jest nie tylko ich wiarygodność, ale również dopuszczalność. Procedura karna stosowana w Kosowie przewiduje bowiem bardzo rygorystyczne wymogi co do wprowadzania dowodu do procesu i często nawet najmniejsze uchybienie w jego pozyskaniu powoduje, że staje się on niedopuszczalny i jako taki nie może być wykorzystany przez sąd. Postępowanie dowodowe kończy się przesłuchaniem oskarżonych, którzy dopiero na tym etapie mają możliwość złożenia wyjaśnień. Ostatnim akcentem rozprawy przed udaniem się sądu na naradę są mowy końcowe, często naprawdę imponujące, w których strony przedstawiają własną ocenę wyników przeprowadzonego postępowania, zasadności oskarżenia oraz interpretację prawną.
Bez wątpienia proces kontradyktoryjny jest zdecydowanie bardziej interesujący dla publiczności, która w Kosowie często zaskakująco licznie śledzi potyczki między oskarżycielem a obroną. Co ważne, nie ma tutaj nużącego odczytywania dokumentów z postępowania przygotowawczego, co w Polsce często służy jedynie przeciągnięciu procesu, a niekiedy sprzyja błogiemu snu oskarżonych.
Przyznaję, model postępowania kontradyktoryjnego jest znacznie „wygodniejszy” dla sędziego, który w jego trakcie przede wszystkim zobowiązany jest czuwać nad tym, aby przebiegał on zgodnie z obowiązującymi regułami, a prawo do sprawiedliwego procesu nie zostało naruszone. Jedynie w niewielkim zakresie sąd może dopuścić dowody z urzędu, jeżeli jest to konieczne dla rozstrzygnięcia sprawy. Wciąż więc jednak sąd powinien dążyć do ustalenia prawdy. Po zamknięciu rozprawy sąd wydaje wyrok na podstawie materiału dowodowego zgromadzonego w toku postępowania, bacząc przy tym, czy wszystkie przeprowadzone dowody są dopuszczalne.

Proces kontradyktoryjny jest bez porównania trudniejszy dla prokuratury, bo wymaga od oskarżyciela aktywnego i przemyślanego udziału w rozprawie. W takim modelu autor aktu oskarżenia musi twardo bronić go na rozprawie, aby przekonać sąd, że to on, a nie obrona ma rację. Przy obecnej organizacji pracy polskiej prokuratury, gdzie pojedynczy prokurator musi obsadzić na rozprawach nawet kilkanaście spraw dziennie, jednocześnie w mało której będąc autorem aktu oskarżenia, trudno mi sobie wyobrazić praktyczne rozwiązanie tej sytuacji. Samo zwiększenie odsetek spraw załatwianych w trybie konsensualnym obawiam się, że nie wystarczy.

W procesie karnym nie chodzi jednak o wygodę sędziego, zaspokojenie ciekawości publiczności, czy o samą walkę pomiędzy oskarżeniem a obroną. Powinno w nim wciąż chodzić o to, aby sprawiedliwości stało się zadość, nikt niewinny nie poniósł odpowiedzialności, a nikt winny nie mógł jej ujść. Obserwując procesy w Kosowie, czasem obawiam się, że kontradyktoryjność w procesie karnym spowoduje, że ten – zdawałoby się nadrzędny – cel nie zostanie osiągnięty. Daleko idące ograniczenie uprawnienia sądu do dopuszczania dowodów z urzędu i rozstrzyganie jedynie w oparciu o dowody przedstawione przez strony może czasami prowadzić do tego, że w wyniku niewystarczającego zaangażowania prokuratury sprawca przestępstwa zostanie bezkarny. Z drugiej strony wydaje się, że w wyniku wprowadzenia procesu kontradyktoryjnego znacznie zmniejszy się ryzyko skazania osoby niewinnej, ponieważ sąd nie będzie już mógł uparcie poszukiwać nowych dowodów, aby usunąć wszelkie wątpliwości, których nie da się usunąć.

Myślę, że przynajmniej trzy rzeczy są pewne. Po pierwsze – proces kontradyktoryjny wymaga naprawdę dobrze przygotowanych prawników po każdej stronie i za stołem sędziowskim. Po drugie – nie da się go skutecznie wprowadzić bez radykalnej zmiany organizacji prokuratury, a zwłaszcza odciążenia od obowiązków poszczególnych prokuratorów, tak aby mogli skutecznie przygotowywać akty oskarżenia i mieli czas bronić ich przed sądem. Po trzecie – na gruncie nowych przepisów obrońcy będą mieli niemal nieograniczone pole do popisu.

A prawda chyba nie zostanie pogrzebana, bo w procesie kontradyktoryjnym też daje się do niej dojść, choć nieco inną drogą.

Pozdrowienia z Bałkanów

Do góry