O znieważeniu, czyli gdzie są granice krytyki wobec polityków

O znieważeniu, czyli gdzie są granice krytyki wobec polityków

W 2006 r., kiedy jeszcze orzekałam jako sędzia w Sądzie Rejonowym w Lublinie, skierowałam do Trybunału Konstytucyjnego pytanie prawne dotyczące zgodności z Konstytucją art. 226 § 1 Kodeksu karnego. Przewidywał on odpowiedzialność karną za znieważenie funkcjonariusza publicznego nie tylko podczas pełnienia czynności służbowych, ale również kiedy zniewaga pozostawała tylko w związku z nimi.

Okoliczności sprawy, w której wynikły wątpliwości co do konstytucyjności tego przepisu, były dość zaskakujące, ponieważ oskarżonemu postawiono zarzut znieważenia funkcjonariusza publicznego w prywatnym liście adresowanym do innej osoby. Ta osoba przesłała go do prokuratury z przyczyn, których już w tym momencie nie pamiętam. Przyjmijmy więc, że było to pismo z kategorii „uprzejmie donoszę”. W sprawie jasne było, że oskarżony znieważył funkcjonariusza publicznego, ale nie zrobił tego ani w jego obecności, ani nawet w zamiarze, aby zniewaga do znieważonego dotarła.

Trybunał Konstytucyjny w wydanym orzeczeniu (sprawa P 3/2006) uznał  przepis za niekonstytucyjny, wskazując, iż w sposób nieproporcjonalny ingeruje on w wolność słowa. W rezultacie art. 226 § 1 Kodeksu karnego został zmieniony, a jego obecne brzmienie przewiduje odpowiedzialność karną za znieważenie funkcjonariusza publicznego, do którego dochodzi podczas pełnienia przez niego czynności służbowych i w związku z nimi.

Innym przepisem ingerującym w wolność słowa jest art. 135 § 2 Kodeksu karnego, który dotyczy ochrony Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przed znieważeniem. Zgodnie z nim popełnia przestępstwo ten, kto publicznie znieważa Prezydenta, a czyn zagrożony jest karą do trzech lat pozbawienia wolności. Dyskusja wokół zasadności ścigania tego rodzaju zachowań rozgorzała na nowo po wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie wydanego w sprawie przeciwko pisarzowi Jakubowi Żulczykowi. Pisarz użył obraźliwego sformułowania na temat prezydenta Andrzeja Dudy, oceniając jego spóźnione gratulacje dla Joe Bidena po wyborze na kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Uzasadniając oskarżenie, prokurator podkreślił, że wprawdzie Prezydent musi się liczyć z koniecznością znoszenia ostrzejszej krytyki niż inne osoby, niemniej jednak nie może być ona dowolna i bez ograniczeń co do formy. Tolerowanie tego rodzaju zachowań oznacza zaś przyzwolenie na wulgaryzację życia publicznego. Z kolei obrona wnosiła o uniewinnienie, wskazując, że oskarżony spornego określenia użył w kontekście toczącej się debaty publicznej. Sam Jakub Żulczyk w swojej mowie końcowej wskazywał na znaczenie prawa do krytyki władzy i wyrażenia sprzeciwu wobec jej działań, pytając retorycznie, jakie możliwości ma obywatel, który z władzą się nie zgadza.

Sąd zdecydował o umorzeniu sprawy, uznając że wprawdzie pisarz dopuścił się znieważenia, jednak społeczna szkodliwość jego czynu była znikoma. Obraźliwego słowa, którego użył, nie należało oceniać w oderwaniu od kontekstu, w jakim zostało ono użyte. Był to bowiem element krytycznego tekstu, który jednocześnie był merytoryczny. Sąd podkreślił, że pełnienie najwyższych funkcji w państwie wiąże się z wyższym ryzykiem krytyki, a nadmierna ochrona prezydenta kosztem ochrony wolności wypowiedzi może sprzyjać jej tłumieniu.

Orzeczenie wydane przez warszawski Sąd wpisuje się w linię orzeczniczą Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który wielokrotnie zajmował się skargami w podobnych sprawach, podnoszących  zarzut naruszenia wolności wypowiedzi zagwarantowanej w Artykule 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Wolność ta stanowi jeden z zasadniczych fundamentów demokratycznego społeczeństwa. Co ważne, dotyczy ona nie tylko informacji czy idei postrzeganych pozytywnie, czy też uważanych za nieobraźliwe lub neutralne, ale również takich, które obrażają, szokują a nawet niepokoją.  Wolność wypowiedzi podlega ograniczeniom przewidzianym w Art. 10 ust. 2 Konwencji, czyli takim które są niezbędne w demokratycznym społeczeństwie i proporcjonalne, niemniej muszą one być interpretowane wąsko, a potrzeba ich stosowania musi zostać przekonująco wykazana.

W swoim orzecznictwie Europejski Trybunał Praw Człowieka nadaje szczególne znaczenie wolności wypowiedzi w debacie publicznej, zwłaszcza dotyczącej kwestii o interesie powszechnym. W przypadku polityków granice dopuszczalnej krytyki sięgają dużo dalej niż w przypadku osób prywatnych. To politycy świadomie wystawiają się na publiczną kontrolę swoich słów i czynów zarówno ze strony obywateli jak i mediów. Mają oni prawo do ochrony swojego dobrego imienia, niemniej jednak ich interes musi być odpowiednio wyważony, tak aby nie prowadzić do nadmiernego ograniczenia wolności debaty publicznej. Zdaniem Trybunału szczególna ochrona głowy państwa polegająca zwłaszcza na możliwości stosowania sankcji karnych za ich znieważenie jest nie do pogodzenia z duchem Konwencji. Interes państwa w ochronie dobrego imienia głowy państwa nie może stanowić uzasadnienia dla jej uprzywilejowania, również poprzez przyznanie szczególnej ochrony przed wyrażaniem poglądów na jej temat.

Jakub Żulczyk w swojej mowie końcowej pięknie ujął istotę ograniczenia wolności słowa w debacie publicznej. Nie wymyślę nic lepszego, dlatego pozwolę sobie zacytować jej fragment. „Stojąc przed sądem za słowa, które napisałem na Facebooku czuję się jak poddany, jak petent, jak członek ciemnego ludu, który władzę ma jedynie wielbić, bo do tego władza jest, aby być wielbioną. Nie, w demokratycznym społeczeństwie, którym zaczęliśmy się stawać jakiś czas temu, i którym wciąż się stajemy, to władza jest dla nas. Ma nas reprezentować i nam pomagać. A my mamy prawo – a nawet powinniśmy – reagować, gdy ta władza działa przeciwko naszym (i również swoim) interesom. Nawet kosztem bon-tonu, savoir vivru, ładnej polszczyzny i dobrego wychowania.”

Do góry